Recenzja audiobooka „The Corrections” autorstwa Jonathana Franzena

corrections.png

Przyjmując propozycję pisania owych recenzji doprawionych, przynajmniej zgodnie z moim autorskim założeniem, szczyptą publicystyki przypominającej, mam nadzieję, felieton, obiecałem sobie, że puszczał będę prosto do uszu lektury lżejsze, które będą mi towarzyszyć podczas porannych sesji na siłowni.

Stąd pierwotnie na materiał tego tekstu wybrałem „Coś się kończy, coś się zaczyna”, ale, choć to tylko jedno opowiadanie i bodajże godzina słuchania, odstraszyła mnie po zaledwie paru minutach okropna forma słuchowiska. Nie, nie tego konkretnego, generalnie uważam podobnie ornamentacyjne interpretacje za zbędny bzdet odwracający uwagę od treści. Stąd, leżąc na ławeczce i przymierzając się do kolejnej serii, gorączkowo przeszukiwałem zasoby Storytel i, nie chcą tracić tempa, odpaliłem pierwszą ujrzaną książkę, do której przeczytania przymierzałem się od dłuższego czasu, ale do tej pory nie było mi to dane: „The Corrections” autorstwa Jonathana Franzena. Jako człowiek obdarzony zbawienną dla mojej pracy podzielnością uwagi przekonałem się z satysfakcją, że nawet i podczas martwego ciągu można słuchać współczesnego klasyka literatury amerykańskiej nie tracąc ani jednego zdania. Oto, że tak powiem prowokacyjnie, wyższość audiobooka nad tradycyjną książką. I, gwoli ścisłości, słuchowiskiem.

Bo tak po prawdzie równa zasługa tego, że piszę tutaj o tej, a nie innej książce, leży po stronie samego Franzena, oczywiście, jak i George’a Guidalla, fenomenalnego lektora, który nawija tak, że głowa mała. Przez dwadzieścia lat pracy w studiu nagrań (szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie siedzenia przez taki kawał życia w niemalże piwnicznym pomieszczeniu, za towarzyszy mając jedynie kawę i papierosa, stołek i mikrofon) człek ten przeczytał ponad tysiąc trzysta książek i, cholera jasna, czyta dalej. I to jeszcze każdą książkę po dwa razy (jakby mieszkał w Polsce, dyskutowane ostatnimi szeroko statystyki czytelnictwa skoczyłyby tak nieprzyzwoicie, że trzeba by było urządzić akcję rodem z „451 stopni Fahrenheita”, aby wszystko wróciło do normy), bo, jak mówi, chce nie tyle zrobić swoje i pójść do banku po pieniądze, ale zrozumieć książkę i wyrazić emocje tak, jak powinny zostać wyrażone. A ja mu wierzę. Głos Guidalla to głos z gumy, zachrypnięty, gładki, spokojny i gniewny, czyta tak, jak my słyszymy, kiedy leżymy z papierową książką i przesuwamy spojrzeniem po kolejnych linijkach tekstu. Ba, on jest lepszy niż ten należący do mnie, odzywający się w mojej głowie podczas wieczornej lektury. Mistrz i jeszcze raz mistrz.

Nieprzypadkowo poświęcam tutaj miejsce jemu, a nie Franzenowi, który przecież, rzecz jasna, na nie zasługuje jak mało kto, lecz zacząłem się zastanawiać, czy nie fajnie byłoby móc przeszukiwać zasobu Storytel po nazwisku lektora (dopuszczam możliwość, że nie ogarniam i podobna opcja jest dostępna). Bo ja bym Guidalla jeszcze posłuchał. Zaglądam, czy jeszcze czytał coś Franzena… Nie, już nie. Przepraszam wobec tego pana Jonathana, kolejne jego powieści będą musiały poczekać.

Autor:

Bartosz Czartoryski

Recenzja audiobooka „The Corrections” autorstwa Jonathana Franzena

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s