Recenzja Bartka Czartoryskiego – „Ready Player One” Ernesta Cline’a

read_banner.png

Człowiek z popkultury

Moja zdalna i jednostronna znajomość z Ernestem Cline’em rozpoczęła się dość niefortunnie, bo od przeczytania „Armady”, jego drugiej powieści, która, zresztą całkiem słusznie, wydała mi się cokolwiek wsteczna fabularnie. Bo hołd popkulturze hołdem popkulturze i będę ostatnim, który rzuci kamieniem, bo ktoś czerpie z tych samych rzeczy, na jakich i ja się wychowałem, lecz żeby coś dobrze zerżnąć, trzeba umieć nieźle pisać, a rzeczona książka wydała mi się nabazgrana na kolanie.

Była to opinia oczywiście zbyt surowa, lecz drażniło mnie odrysowanie intrygi od szablonu „Ostatniego gwiezdnego wojownika” i pokolorowanie jej odcieniami moralnej ambiwalencji rodem z „Gry Endera” oraz często bezcelowa żonglerka tytułami gier i filmów z dwóch ostatnich dekad minionego stulecia. Cline, o czym wtedy jeszcze nie miałem pojęcia (po audiobook sięgnąłem tylko dlatego, że Steven Spielberg nakręcił na podstawie tej powieści film), robił to samo w debiucie, lecz ten, o czym już teraz wiem, jest lepiej napisany, ambitniejszy i, co przecież istotne, autorski.

Bo choć narracja „Ready Player One” nafaszerowania jest odniesieniami, nierzadko jednak efekciarskimi i naskórkowymi, do kina czy literatury istotnej dla okresu formacyjnego pokolenia noszącego dziś na grzbiecie trzeci i czwarty krzyżyk, Cline tworzy tutaj interesujący świat, świat nie tyle współistniejący z popkulturą, co będący popkulturą. Rzecz dzieje się bowiem w zdezelowanej przyszłości, w świecie na krawędzi, który lada dzień ma runąć w otchłań. Ludzkość szuka pocieszenia w rzeczywistości wirtualnej, będącej rajem, klątwą, branym od święta narkotykiem i chlebem powszednim zarazem. Niby było setki razy, ale haczyk polega na tym, że rzeczony program, zwany OASIS, został napisany przez maniaka i znawcę wszystkich gałęzi sztuk popularnych. Spadek po nim odziedziczy ten, kto znajdzie ukryty przez niego, jak najbardziej realny skarb. Jednym z poszukiwaczy jest niejaki Wade Watts i… Resztę już znacie. Ale nie miałem nawet pisać o fabule, bo podczas słuchania zadumałem się nad pytaniami istotniejszymi dla tego tekstu niż streszczenie książki. Otóż: czy XXI wiek nie przyniósł żadnego wartego zapamiętania dzieła popkultury? Czy przestano kręcić dobre filmy i pisać interesujące książki, skoro wszyscy mówią jedynie o starociach? Nie chcę chyba nawet znać odpowiedzi, bo te wydają mi się bardziej przerażające niż odmalowana przez Cline’a wizja ludzi dobrowolnie zamkniętych w nieistniejącym świecie. Lecz znowu: aby na pewno nieistniejącym? Toć dzisiaj część naszej jaźni chętnie przenosimy do internetu, nie rozstajemy się z telefonami, a ja podczas pisania tego tekstu zdążyłem napisać ze dwa maile, wykonać przelew, umówić się z kumplem na piwo i sprawdzić Netflixa.

Tutaj również nie podejmę się udzielenia odpowiedzi, nie robi tego też Cline. I dobrze, istotne jest bowiem, że powieść je stawia. A swoistym dopełnieniem portretu tej dynamicznej i godnej poświęcenia jej tych kilkunastu godzin książki jest fakt, że czyta ją Will Wheaton, chłopak ze „Star Trek: Następnego pokolenia” i „Zostań przy mnie”. Oraz bohater epizodyczny „Ready Player One”.

Bartek Czartoryski

Recenzja Bartka Czartoryskiego – „Ready Player One” Ernesta Cline’a

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s